Otuliła
się szczelniej ramionami, by choć trochę ograniczyć utratę ciepła przez jej na
wpół nagie ciało. Siedziała w kącie, targana nadzieją, że tam jest choć trochę
mniej widoczna dla przyszłych oprawców. Nie miała nawet siły pozbierać resztek
zakrwawionych ubrań, które fragmentami leżały na posadzce jej celi. W ciągu
miesiąca tyle razy obdarto ją z godności i niewinności, że przestała odczuwać
jakiekolwiek skrępowanie. Jak głupia wmawiała sobie, że te bestie, widząc jej
brzydkie, poranione obliczę, przestaną mieć ochotę na ponowne splugawienie jej
ciała. Albo w końcu ją zabiją… Oprócz krzyków w żaden sposób nie wydawała ze
swojej krtani żadnego głosu. Stawała się bezużyteczna. Nie udzielała im żadnych
informacji, nie wydała nikogo. Była nic niewartą szlamą, która przestała ich
już dawno bawić. Przestała nawet krzyczeć, wyczerpana psychicznie i fizycznie.
Wiedziała, że jej krzyki i protesty podniecają Śmierciożerców odpowiedzialnych
za jej tortury. Teraz była szlamowatą kukłą, w której tylko tliło się życie.
Miała nadzieję, że przestała być dla nich w jakikolwiek sposób potrzebna i ją
zabiją. Śmierć wydawała jej się wspaniałym rozwiązaniem. Chciała przestać czuć,
nie marzyła o niczym innym. Zasnąć i się nie obudzić.
Osunęła
się po ścianie. Nie miała sił, by choćby siedzieć. Straciła bardzo dużo krwi
zanim jakiś Śmierciożerca ją uzdrowił. Mogli robić z nią wszystko, byle nie
umarła. I niestety zawsze udawało im się ją odratować. I wciąż i wciąż to samo…
Od miesiąca nie czuła się nawet człowiekiem. Okradziono ją z człowieczeństwa,
traktowano gorzej od najpodlejszego zwierzecia. Już dawno zapomniała dlaczego
tak uparcie milczy, o co walczy.
Nagle
do jej uszu dotarł dźwięk skrzypienia metalowych krat. Myślała, że na dziś to
już koniec. Ale nie, ktoś na pewno wszedł do jej celi, a ona nawet nie miała
sił podnieść swojej poranionej głowy i sprawdzić, kto jest jej nowym oprawcą. W
sumie jej umysł wypełniła nadzieja. Jej umęczone ciało powinno już przestać
znosić kolejne tortury, może tym razem umrze.
Ktoś pchnął ją na posadzkę, tak, że jej głowa
uderzyła o betonową podłogę. Niestety nie spowodowało to utraty przytomności.
Nowoprzybyły wiedział na ile może sobie pozwolić, żeby utrzymać Gryfonkę w
pełni świadomości. To znaczyło jedno,
szykuje się kolejne przesłuchanie.
— Pokłoń się brudna Szlamo!
— Do jej uszu dotarł zimny dźwięk, wydobywający się z gardła jej stałego
oprawcy. Teraz już wiedziała, że obok niej znajduje się Rookwood. Jednak nie
był sam. W celi rozchodził się odgłos stukania obcasów. Przyprowadził kogoś. Nowego
przesłuchującego…
—Szlamcia, gotowa na małą pogawędkę?
— zapytała kobieta, o wysokim, charakterystycznym głosie. Nie miała wątpliwości
do kogo należał. Jej nową oprawczynią została Bellatriks Lestrange. Dziewczyna
nawet się ucieszyła. Cierpliwość nie należała do zalet Śmierciożerczyni.
Hermiona liczyła, że w napadzie złości, kobieta ukróci jej męki.
Hermiona resztkami sił, hardo
podniosła głowę. Miała nadzieję, że wyprowadzi Belle z równowagi i ta ją zabiję.
Dziewczyna czuła, że jeśli dziś nie zginie, to albo straci zmysły, albo opuści
barierę jaką nałożyła na umysł i zdradzi Zakon.
Lestrange obdarzyła Gryfonkę
pogardliwym wzrokiem i wyjęła z kieszeni misternie zdobiony sztylet.
Śmierciożerczyni była żądna krwi, nie mogła znieść, że Granger będąc w takim
położeniu nadal patrzy na nią wzrokiem, w którym zauważyła wolę walki i odwagę.
Bellatriks nienawidziła nastolatki równie mocno jak Harry’ego Pottera. Przez
nią jej Mistrz nie zdobył jeszcze informacji, przez głupią Szlamę Czarny Pan,
nadal nie zdobył świata magii.
Hermiona z wyczekiwaniem
wpatrywała się to na Bellatriks, to na sztylet spoczywający w jej dłoni.
Czekała na jej ruch z nadzieją, że Śmierciożerczyni może po prostu podetnie jej
gardło. Lestrange niebezpiecznie zaczęła się zbliżać w stronę dziewczyny i z
szaleńczym błyskiem w oku, zbliżyła się do jej ręki. Brutalnie chwyciła ją za
nadgarstek , sprawiając Granger dodatkowy ból spowodowany dodatkowym
naruszeniem jej połamanych kości.
— Nienawidzę cię, szlamo. Ciebie
i twoich szlamowatych przyjaciół! Nienawidzę Syriusza, który splugawił
nazwisko, zadając się z tobą i Potterem! Nienawidzę was wszystkich! Jesteś nic
nie wartą Szlamą! Jakim prawem stawiasz opór! Nie zasługujesz nawet na sekundę
życia w świecie Czarnego Pana!
Bellę ogarnęło szaleństwo,
wyglądała jak w amoku. Jej krzyki przypominające syk węża, przerywał tylko
ledwo dosłyszalny jęk Hermiony, na której ręce Bellatriks żłobiła sztyletem
litery, składające się na słowo Szlama. Śmierciożerczyni upojona widokiem
świeżej krwi, szykowała różdżkę, by móc po chwili wypowiedzieć jej ulubione
czarnomagiczne zaklęcie, jakim było niewątpliwie „Crucio”. Gryfonka znów opadła
na ziemię. Jej ciało nieznacznie poruszało się we własnej kałuży krwi. Po
godzinach tortur, setkach zaklęć rzucanych w jej stronę, nie była już nawet
wstanie wić się z bólu, jej mięsnie już dawno odmawiały posłuszeństwa. Po
prostu leżała, zdana na łaskę oprawcy, zalana żywym ogniem. Każdy Cruciatus
bolał tak samo, jakby płomień, pochłaniający każdą komórkę ciała. Była
wściekła… Ludzie uważali, że potrafi wszystko, a nie umiała nawet umrzeć.
Przywołała w myślach postacie, przez które jeszcze to wszystko znosiła. Harry,
Ron i oczywiście Syriusz. Jego strata była boleśniejsza nawet od tortur, które
właśnie przeżywała. Przez dwa lata znajomości, zjednoczeni w próbie ochrony
Pottera przed Voldemortem, stali się prawdziwymi przyjaciółmi. Postępowała tak,
jak on by postąpił. Jednak teraz myślała tylko o tym, że lada moment znów się
spotkają. Przecież w końcu musi umrzeć.
Zamknęła oczy, czuła, się coraz słabiej. Rany, które nie zdążyły się
zasklepić, od nowa się otworzyły. Straciła dużo krwi, jej świadomość nikła.
Robiła się coraz bardziej senna, a ból zdawał się znikać. Wiedziała co to
znaczy. Ostatni raz przywołała przed oczy obraz przyjaciół i Syriusza.
— Pani Lestrange, ta szlama umiera— oznajmił z trwogą Rookwood. Bał się
śmierci Hermiony, jego zadaniem było pilnowanie, żeby Granger nie wyzionęła ducha
w wyniku tortur.
— Jest nieprzydatna — wysyczała Bella —To coś śmiało zdenerwować
Czarnego Pana. Nie zasługuje na choćby jeden wdech. Avada Kedavra!
Zielony promień pomknął wprost w stronę ciała Gryfonki, z którego
uchodziło życie. Jednak zdawałoby się o milimetry ominął pierś dziewczyny, trafiając w zmieniacz czasu zawieszony na szyi kobiety.
Cele rozświetliło oślepiające światło.
***
Niczym niezmąconą ciszę pustego, zamkowego korytarza, zatopionego w
mroku, zakłócał prawie niedosłyszalny stukot kroków. Mimo to żadna osoba nie
była dostrzegalna w ów pomieszczeniu. Wydawałoby się, że to kolejna
niewyjaśniona tajemnica Hogwartu.
Nagle jasne światło, niczym pojawienie się słońca w środku nocy, dało
kres wszechobecnej ciemności. W centrum tego niezwykłego blasku, ukazała się
delikatna kobieca sylwetka. To zjawisko zniknęło prawie tak szybko jak się pojawiło,
pozostawiając po sobie umęczone ciało
dziewczyny.
Równocześnie z mroku zaczęli się wyłaniać czterej chłopcy, którzy z
dezorientacją spoglądali na osobę pozostawioną przez światło. W tym samym
momencie przez okno wpadło światło księżyca , a uczniom ukazała się kałuża
krwi, która w zastraszającym tempie zaczęła barwić dywan położony na posadzce.
Chłopcy szybko ocknęli się z szoku i ruszyli w stronę kobiety. Wszyscy z
wyjątkiem najpulchniejszego i najniższego z nich, który nerwowym ruchem targał
swoje słomiane włosy.
— Glizdogon! Rusz dupę i leć do Pomfrey! — krzyknął najwyższy z
chłopców.
Niski chłopak jeszcze raz spojrzał z trwogą na podłogę i z miną
wyrażającą chęć zwymiotowania, pobiegł w stronę Skrzydła Szpitalnego. Tymczasem
nastolatek, który przed chwilą upomniał kolegę i drugi, drobny szatyn starali
się choć trochę zatamować zaklęciami krwawienie z ran dziewczyny. W tym samym
momencie uczeń o czarnych, rozczochranych włosach i okularach na nosie wysłał
Patronusa, który przybrał postać jelenia, do dyrektora i pielęgniarki. Po czym
podszedł do zakrwawionej dziewczyny. Na widok jej umęczonego ciała, na jego
twarzy pojawił się mimowolny grymas.
—Dobrze, że nie ma Glizdogona. Za chwilę ratowalibyśmy i jego — mruknął
już opanowany okularnik, rozglądając się za nauczycielami, którzy jak miał
nadzieję, zaraz przybędą na ratunek tajemniczej kobiecie. Nie pomylił się, zza
rogu wyłaniała się postać dyrektora i profesor McGonagall. Widząc z oddali
chłopców i leżącą postać, przyspieszyli kroku i ruszyli w stronę uczniów.
Nie było czasu na pytania.
Posługując się zaklęciami niewerbalnymi, Dumbledore przejął funkcję chłopców i
zaczął leczyć rany dziewczyny, by jak najbezpieczniej profesor McGonagall mogła
przetransportować ofiarę do Skrzydła Szpitalnego. Dyrektor skinął głową na
chłopaków, by zakomunikować im, że to nie koniec ich nocnych przygód i wszyscy
ruszyli do pani Pomfrey.
***
Czwórka chłopców stała przed
drzwiami Skrzydła Szpitalnego, próbując jak najwięcej wyłapać z rozmowy
przebywających tam czarodziejów. W ogólnym zamieszaniu, nawet Dumbledore
zapomniał o narzuceniu na sale zaklęcia ciszy.
— Ta dziewczyna powinna być w
Mungu! To cud, że udało się jej przeżyć. Gdyby nie szybka reakcja chłopców,
pewnie wykrwawiłaby się na środku korytarza — oznajmiła pielęgniarka z
przejętym głosem.
— Poppy, w jej stanie nie możemy
jej przetransportować do Munga, zawiadomiłem jednak magomedyków, lada chwila
powinien ktoś przybyć — oznajmił dyrektor.
— Jak ona się tu znalazła? I
skąd te wszystkie obrażenia? — Pytania, które wszystkich nurtowały od dawna,
zdołała wypowiedzieć dopiero McGonagall.
— Ciężko cokolwiek powiedzieć.
Obrażenia wskazują na długotrwałe tortury, nie wykluczam zaklęć niewybaczalnych.
Oraz… —W tym momencie nastąpiła cisza pełna napięcia. — Wydaje mi się. Nie,
jestem pewna… Biedna dziewczyna, nikt nie zasługuje na takie bestialstwo —
mówiła niepewnie Pomfrey — Obrażenia wskazują na wielokrotny gwałt.
Nastąpiła cisza. Chłopcy, którzy
słyszeli każde zdanie, popatrzyli na siebie z dozą wściekłości dla nieznanego
sprawcy i współczucia dla nieznajomej. Nigdy do tej pory nie mieli do czynienia
z aktem tak ogromnego okrucieństwa. Wszystkie ich rozterki wydawały się blaknąć
przy męczarniach dziewczyny. Nie zdążyli się
przypatrzeć w twarz pokrzywdzonej, ale na pierwszy rzut oka, wydawała
się być co najwyżej w ich wieku.
— Biedne dziecko —zdołała z
trudnością wykrztusić profesor transmutacji.
Nagle chłopcy usłyszeli stukot
butów, ktoś podchodził do drzwi. Jak oparzeni odskoczyli na drugi koniec
korytarza, przyjmując z trudem obojętny wyraz twarzy. Mieli wystarczająco
problemów, przyłapanie na podsłuchiwaniu raczej nie ułatwiłoby im wyjaśnień,
jakie niewątpliwie mieli złożyć dyrektorowi.
Po chwili chłopcy już dostrzegli
w progu sylwetkę sędziwego staruszka o zwykle dobrotliwym spojrzeniu, dziś
jakby zamglonym, zamyślonym, pełnym niepokoju. W tym momencie wydawał im się o
wiele starszy i poważniejszy. Przerażało to chłopców. Dyrektor zawsze wiedział
co robić, a tym razem wyglądał na zdezorientowanego.
— Opowiedzcie mi wszystko po kolei — oznajmił Dumbledore swoim starczym,
dobrotliwym głosem.
Chłopcy opowiedzieli wszystko,
począwszy od dziwnego światła, a skończywszy na przybyciu dyrektora i profesor
McGonagall.
Dyrektor z zamyśleniem
przysłuchiwał się nieprawdopodobnej historii. Nie przerywał, nie wypytywał, o
dziwo wierzył w każde słowo chłopaków, choć opowieść o dziwnym, jasnym świetle,
z którego wyłania się umierająca nastolatka, nawet w Hogwarcie brzmiała
nieprawdopodobnie.
— Wierzę wam chłopcy — oznajmił
Dumbledore— Niestety, w tym momencie nie jestem tego wstanie wytłumaczyć w
żaden sposób. Musimy czekać na wybudzenie dziewczyny. Zawdzięcza wam życie.
Pani Pomfrey twierdzi, że gdyby nie wasza szybka reakcja dziewczyna mogłaby umrzeć.
Każdy z was otrzymuje po dziesięć punktów.
Jednak mimo, że dziś wasze wychodzenie po ciszy nocnej było szczęśliwym
trafem, śmiem twierdzić, że Minerwa nie omieszka was trochę ukarać za łamanie
regulaminu —powiedział z cieniem swojego dobrotliwego uśmiechu dyrektor. — Co
do dzisiejszej nocy, chcę żeby to zostało między nami. Nie chcę mieszać na
razie nikogo spoza naszego wąskiego grona w tę sprawę. Dopóki dziewczyna nie odzyska
trochę sił i nie wyjawi nam szczegółów zaistniałej sytuacji, nie chcę mieszać w
to społeczności szkolnej, a zwłaszcza Ministerstwa. Niestety polityka rządzi się
swoimi prawami, a stan tej dziewczyny dla większości naszych polityków nie
będzie miał większego znaczenia.
Chłopcy tylko kiwnęli głową na
znak zgody. Wiedzieli, że tylko Dumbledore może znaleźć najlepsze rozwiązanie z
tej trudnej sytuacji.
Nagle ze strony sali szpitalnej
dało się usłyszeć słaby jęk. Dyrektor
szybko znalazł się przy reszcie grona pedagogicznego. Chłopcy
korzystając z okazji przybliżyli się do progu drzwi. Naprawdę przejęli się
losem dziewczyny, chcieli wiedzieć co się z nią dzieje.
— Nic nie powiem! Nic nie wiem! —
Z ust dziewczyny coraz wyraźniej wydobywały się rozpaczliwe słowa, wypowiadane
przez ściśnięte gardło. — Syriuszu, gdzie jesteś? — zapytała w końcu słabo, z
dozą niespodziewanej nadziei w głosie.
Zebrani mimowolnie spojrzeli na
najwyższego z gromadki uczniów, a on odruchowo spojrzał na twarz dziewczyny. Był
pewien, nigdy jej nie widział. Jej twarz nie przypominała mu nikogo ze
znajomych. Mimo to poczuł napięcie jakie zapanowało w pomieszczeniu na słowa poszkodowanej.
Zacisnął pięści, nie lubił, gdy łączono go ze złem i czarną magią.
Syriusz Black był pewien, że
jego imię wypowiedziane przez dziewczynę to zwykły zbieg okoliczności.