czwartek, 19 kwietnia 2018

Rozdział I



                Otuliła się szczelniej ramionami, by choć trochę ograniczyć utratę ciepła przez jej na wpół nagie ciało. Siedziała w kącie, targana nadzieją, że tam jest choć trochę mniej widoczna dla przyszłych oprawców. Nie miała nawet siły pozbierać resztek zakrwawionych ubrań, które fragmentami leżały na posadzce jej celi. W ciągu miesiąca tyle razy obdarto ją z godności i niewinności, że przestała odczuwać jakiekolwiek skrępowanie. Jak głupia wmawiała sobie, że te bestie, widząc jej brzydkie, poranione obliczę, przestaną mieć ochotę na ponowne splugawienie jej ciała. Albo w końcu ją zabiją… Oprócz krzyków w żaden sposób nie wydawała ze swojej krtani żadnego głosu. Stawała się bezużyteczna. Nie udzielała im żadnych informacji, nie wydała nikogo. Była nic niewartą szlamą, która przestała ich już dawno bawić. Przestała nawet krzyczeć, wyczerpana psychicznie i fizycznie. Wiedziała, że jej krzyki i protesty podniecają Śmierciożerców odpowiedzialnych za jej tortury. Teraz była szlamowatą kukłą, w której tylko tliło się życie. Miała nadzieję, że przestała być dla nich w jakikolwiek sposób potrzebna i ją zabiją. Śmierć wydawała jej się wspaniałym rozwiązaniem. Chciała przestać czuć, nie marzyła o niczym innym. Zasnąć i się nie obudzić.
                Osunęła się po ścianie. Nie miała sił, by choćby siedzieć. Straciła bardzo dużo krwi zanim jakiś Śmierciożerca ją uzdrowił. Mogli robić z nią wszystko, byle nie umarła. I niestety zawsze udawało im się ją odratować. I wciąż i wciąż to samo… Od miesiąca nie czuła się nawet człowiekiem. Okradziono ją z człowieczeństwa, traktowano gorzej od najpodlejszego zwierzecia. Już dawno zapomniała dlaczego tak uparcie milczy, o co walczy.
                Nagle do jej uszu dotarł dźwięk skrzypienia metalowych krat. Myślała, że na dziś to już koniec. Ale nie, ktoś na pewno wszedł do jej celi, a ona nawet nie miała sił podnieść swojej poranionej głowy i sprawdzić, kto jest jej nowym oprawcą. W sumie jej umysł wypełniła nadzieja. Jej umęczone ciało powinno już przestać znosić kolejne tortury, może tym razem umrze.
                 Ktoś pchnął ją na posadzkę, tak, że jej głowa uderzyła o betonową podłogę. Niestety nie spowodowało to utraty przytomności. Nowoprzybyły wiedział na ile może sobie pozwolić, żeby utrzymać Gryfonkę w pełni świadomości.  To znaczyło jedno, szykuje się kolejne przesłuchanie.
                — Pokłoń się brudna Szlamo! — Do jej uszu dotarł zimny dźwięk, wydobywający się z gardła jej stałego oprawcy. Teraz już wiedziała, że obok niej znajduje się Rookwood. Jednak nie był sam. W celi rozchodził się odgłos stukania obcasów. Przyprowadził kogoś. Nowego przesłuchującego…
                —Szlamcia, gotowa na małą pogawędkę? — zapytała kobieta, o wysokim, charakterystycznym głosie. Nie miała wątpliwości do kogo należał. Jej nową oprawczynią została Bellatriks Lestrange. Dziewczyna nawet się ucieszyła. Cierpliwość nie należała do zalet Śmierciożerczyni. Hermiona liczyła, że w napadzie złości, kobieta ukróci jej męki.
                Hermiona resztkami sił, hardo podniosła głowę. Miała nadzieję, że wyprowadzi Belle z równowagi i ta ją zabiję. Dziewczyna czuła, że jeśli dziś nie zginie, to albo straci zmysły, albo opuści barierę jaką nałożyła na umysł i zdradzi Zakon.
                Lestrange obdarzyła Gryfonkę pogardliwym wzrokiem i wyjęła z kieszeni misternie zdobiony sztylet. Śmierciożerczyni była żądna krwi, nie mogła znieść, że Granger będąc w takim położeniu nadal patrzy na nią wzrokiem, w którym zauważyła wolę walki i odwagę. Bellatriks nienawidziła nastolatki równie mocno jak Harry’ego Pottera. Przez nią jej Mistrz nie zdobył jeszcze informacji, przez głupią Szlamę Czarny Pan, nadal nie zdobył świata magii.
                Hermiona z wyczekiwaniem wpatrywała się to na Bellatriks, to na sztylet spoczywający w jej dłoni. Czekała na jej ruch z nadzieją, że Śmierciożerczyni może po prostu podetnie jej gardło. Lestrange niebezpiecznie zaczęła się zbliżać w stronę dziewczyny i z szaleńczym błyskiem w oku, zbliżyła się do jej ręki. Brutalnie chwyciła ją za nadgarstek , sprawiając Granger dodatkowy ból spowodowany dodatkowym naruszeniem jej połamanych kości.
                — Nienawidzę cię, szlamo. Ciebie i twoich szlamowatych przyjaciół! Nienawidzę Syriusza, który splugawił nazwisko, zadając się z tobą i Potterem! Nienawidzę was wszystkich! Jesteś nic nie wartą Szlamą! Jakim prawem stawiasz opór! Nie zasługujesz nawet na sekundę życia w świecie Czarnego Pana!
 Bellę ogarnęło szaleństwo, wyglądała jak w amoku. Jej krzyki przypominające syk węża, przerywał tylko ledwo dosłyszalny jęk Hermiony, na której ręce Bellatriks żłobiła sztyletem litery, składające się na słowo Szlama. Śmierciożerczyni upojona widokiem świeżej krwi, szykowała różdżkę, by móc po chwili wypowiedzieć jej ulubione czarnomagiczne zaklęcie, jakim było niewątpliwie „Crucio”. Gryfonka znów opadła na ziemię. Jej ciało nieznacznie poruszało się we własnej kałuży krwi. Po godzinach tortur, setkach zaklęć rzucanych w jej stronę, nie była już nawet wstanie wić się z bólu, jej mięsnie już dawno odmawiały posłuszeństwa. Po prostu leżała, zdana na łaskę oprawcy, zalana żywym ogniem. Każdy Cruciatus bolał tak samo, jakby płomień, pochłaniający każdą komórkę ciała. Była wściekła… Ludzie uważali, że potrafi wszystko, a nie umiała nawet umrzeć. Przywołała w myślach postacie, przez które jeszcze to wszystko znosiła. Harry, Ron i oczywiście Syriusz. Jego strata była boleśniejsza nawet od tortur, które właśnie przeżywała. Przez dwa lata znajomości, zjednoczeni w próbie ochrony Pottera przed Voldemortem, stali się prawdziwymi przyjaciółmi. Postępowała tak, jak on by postąpił. Jednak teraz myślała tylko o tym, że lada moment znów się spotkają. Przecież w końcu musi umrzeć.
Zamknęła oczy, czuła, się coraz słabiej. Rany, które nie zdążyły się zasklepić, od nowa się otworzyły. Straciła dużo krwi, jej świadomość nikła. Robiła się coraz bardziej senna, a ból zdawał się znikać. Wiedziała co to znaczy. Ostatni raz przywołała przed oczy obraz przyjaciół i Syriusza.
— Pani Lestrange, ta szlama umiera— oznajmił z trwogą Rookwood. Bał się śmierci Hermiony, jego zadaniem było pilnowanie, żeby Granger nie wyzionęła ducha w wyniku tortur.
— Jest nieprzydatna — wysyczała Bella —To coś śmiało zdenerwować Czarnego Pana. Nie zasługuje na choćby jeden wdech. Avada Kedavra!
Zielony promień pomknął wprost w stronę ciała Gryfonki, z którego uchodziło życie. Jednak zdawałoby się o milimetry ominął  pierś dziewczyny, trafiając  w zmieniacz czasu zawieszony na szyi kobiety. Cele rozświetliło oślepiające światło.
***
Niczym niezmąconą ciszę pustego, zamkowego korytarza, zatopionego w mroku, zakłócał prawie niedosłyszalny stukot kroków. Mimo to żadna osoba nie była dostrzegalna w ów pomieszczeniu. Wydawałoby się, że to kolejna niewyjaśniona tajemnica Hogwartu.
Nagle jasne światło, niczym pojawienie się słońca w środku nocy, dało kres wszechobecnej ciemności. W centrum tego niezwykłego blasku, ukazała się delikatna kobieca sylwetka. To zjawisko zniknęło prawie tak szybko jak się pojawiło, pozostawiając  po sobie umęczone ciało dziewczyny.
Równocześnie z mroku zaczęli się wyłaniać czterej chłopcy, którzy z dezorientacją spoglądali na osobę pozostawioną przez światło. W tym samym momencie przez okno wpadło światło księżyca , a uczniom ukazała się kałuża krwi, która w zastraszającym tempie zaczęła barwić dywan położony na posadzce. Chłopcy szybko ocknęli się z szoku i ruszyli w stronę kobiety. Wszyscy z wyjątkiem najpulchniejszego i najniższego z nich, który nerwowym ruchem targał swoje słomiane włosy.
— Glizdogon! Rusz dupę i leć do Pomfrey! — krzyknął najwyższy z chłopców.
Niski chłopak jeszcze raz spojrzał z trwogą na podłogę i z miną wyrażającą chęć zwymiotowania, pobiegł w stronę Skrzydła Szpitalnego. Tymczasem nastolatek, który przed chwilą upomniał kolegę i drugi, drobny szatyn starali się choć trochę zatamować zaklęciami krwawienie z ran dziewczyny. W tym samym momencie uczeń o czarnych, rozczochranych włosach i okularach na nosie wysłał Patronusa, który przybrał postać jelenia, do dyrektora i pielęgniarki. Po czym podszedł do zakrwawionej dziewczyny. Na widok jej umęczonego ciała, na jego twarzy pojawił się mimowolny grymas.
—Dobrze, że nie ma Glizdogona. Za chwilę ratowalibyśmy i jego — mruknął już opanowany okularnik, rozglądając się za nauczycielami, którzy jak miał nadzieję, zaraz przybędą na ratunek tajemniczej kobiecie. Nie pomylił się, zza rogu wyłaniała się postać dyrektora i profesor McGonagall. Widząc z oddali chłopców i leżącą postać, przyspieszyli kroku i ruszyli w stronę uczniów.
                Nie było czasu na pytania. Posługując się zaklęciami niewerbalnymi, Dumbledore przejął funkcję chłopców i zaczął leczyć rany dziewczyny, by jak najbezpieczniej profesor McGonagall mogła przetransportować ofiarę do Skrzydła Szpitalnego. Dyrektor skinął głową na chłopaków, by zakomunikować im, że to nie koniec ich nocnych przygód i wszyscy ruszyli do pani Pomfrey.
***
                Czwórka chłopców stała przed drzwiami Skrzydła Szpitalnego, próbując jak najwięcej wyłapać z rozmowy przebywających tam czarodziejów. W ogólnym zamieszaniu, nawet Dumbledore zapomniał o narzuceniu na sale zaklęcia ciszy.
                — Ta dziewczyna powinna być w Mungu! To cud, że udało się jej przeżyć. Gdyby nie szybka reakcja chłopców, pewnie wykrwawiłaby się na środku korytarza — oznajmiła pielęgniarka z przejętym głosem.
                — Poppy, w jej stanie nie możemy jej przetransportować do Munga, zawiadomiłem jednak magomedyków, lada chwila powinien ktoś przybyć — oznajmił dyrektor.
                — Jak ona się tu znalazła? I skąd te wszystkie obrażenia? — Pytania, które wszystkich nurtowały od dawna, zdołała wypowiedzieć dopiero McGonagall.
                — Ciężko cokolwiek powiedzieć. Obrażenia wskazują na długotrwałe tortury, nie wykluczam zaklęć niewybaczalnych. Oraz… —W tym momencie nastąpiła cisza pełna napięcia. — Wydaje mi się. Nie, jestem pewna… Biedna dziewczyna, nikt nie zasługuje na takie bestialstwo — mówiła niepewnie Pomfrey — Obrażenia wskazują na wielokrotny gwałt.
                Nastąpiła cisza. Chłopcy, którzy słyszeli każde zdanie, popatrzyli na siebie z dozą wściekłości dla nieznanego sprawcy i współczucia dla nieznajomej. Nigdy do tej pory nie mieli do czynienia z aktem tak ogromnego okrucieństwa. Wszystkie ich rozterki wydawały się blaknąć przy męczarniach dziewczyny. Nie zdążyli się  przypatrzeć w twarz pokrzywdzonej, ale na pierwszy rzut oka, wydawała się być co najwyżej w ich wieku.
                — Biedne dziecko —zdołała z trudnością wykrztusić profesor transmutacji.
                Nagle chłopcy usłyszeli stukot butów, ktoś podchodził do drzwi. Jak oparzeni odskoczyli na drugi koniec korytarza, przyjmując z trudem obojętny wyraz twarzy. Mieli wystarczająco problemów, przyłapanie na podsłuchiwaniu raczej nie ułatwiłoby im wyjaśnień, jakie niewątpliwie mieli złożyć dyrektorowi.
                Po chwili chłopcy już dostrzegli w progu sylwetkę sędziwego staruszka o zwykle dobrotliwym spojrzeniu, dziś jakby zamglonym, zamyślonym, pełnym niepokoju. W tym momencie wydawał im się o wiele starszy i poważniejszy. Przerażało to chłopców. Dyrektor zawsze wiedział co robić, a tym razem wyglądał na zdezorientowanego.
                — Opowiedzcie mi wszystko po kolei — oznajmił Dumbledore swoim starczym, dobrotliwym głosem.
                Chłopcy opowiedzieli wszystko, począwszy od dziwnego światła, a skończywszy na przybyciu dyrektora i profesor McGonagall.
                Dyrektor z zamyśleniem przysłuchiwał się nieprawdopodobnej historii. Nie przerywał, nie wypytywał, o dziwo wierzył w każde słowo chłopaków, choć opowieść o dziwnym, jasnym świetle, z którego wyłania się umierająca nastolatka, nawet w Hogwarcie brzmiała nieprawdopodobnie.
                — Wierzę wam chłopcy — oznajmił Dumbledore— Niestety, w tym momencie nie jestem tego wstanie wytłumaczyć w żaden sposób. Musimy czekać na wybudzenie dziewczyny. Zawdzięcza wam życie. Pani Pomfrey twierdzi, że gdyby nie wasza szybka reakcja dziewczyna mogłaby umrzeć. Każdy z was otrzymuje po dziesięć punktów.  Jednak mimo, że dziś wasze wychodzenie po ciszy nocnej było szczęśliwym trafem, śmiem twierdzić, że Minerwa nie omieszka was trochę ukarać za łamanie regulaminu —powiedział z cieniem swojego dobrotliwego uśmiechu dyrektor. — Co do dzisiejszej nocy, chcę żeby to zostało między nami. Nie chcę mieszać na razie nikogo spoza naszego wąskiego grona w tę sprawę. Dopóki dziewczyna nie odzyska trochę sił i nie wyjawi nam szczegółów zaistniałej sytuacji, nie chcę mieszać w to społeczności szkolnej, a zwłaszcza  Ministerstwa. Niestety polityka rządzi się swoimi prawami, a stan tej dziewczyny dla większości naszych polityków nie będzie miał większego znaczenia.
                Chłopcy tylko kiwnęli głową na znak zgody. Wiedzieli, że tylko Dumbledore może znaleźć najlepsze rozwiązanie z tej trudnej sytuacji.
                Nagle ze strony sali szpitalnej dało się usłyszeć słaby jęk. Dyrektor  szybko znalazł się przy reszcie grona pedagogicznego. Chłopcy korzystając z okazji przybliżyli się do progu drzwi. Naprawdę przejęli się losem dziewczyny, chcieli wiedzieć co się z nią dzieje.
                — Nic nie powiem! Nic nie wiem! — Z ust dziewczyny coraz wyraźniej wydobywały się rozpaczliwe słowa, wypowiadane przez ściśnięte gardło. — Syriuszu, gdzie jesteś? — zapytała w końcu słabo, z dozą niespodziewanej nadziei w głosie.
                Zebrani mimowolnie spojrzeli na najwyższego z gromadki uczniów, a on odruchowo spojrzał na twarz dziewczyny. Był pewien, nigdy jej nie widział. Jej twarz nie przypominała mu nikogo ze znajomych. Mimo to poczuł napięcie jakie zapanowało w pomieszczeniu na słowa poszkodowanej. Zacisnął pięści, nie lubił, gdy łączono go ze złem i czarną magią.
                Syriusz Black był pewien, że jego imię wypowiedziane przez dziewczynę to zwykły zbieg okoliczności.